Nadal bez zwycięstwa na wyjeździe (1-1 z Getafe)
- Drużyna Barajy była bliska zdobycia kluczowego zwycięstwa z Getafe, lecz ostatecznie wywalczyła tylko jeden punkt, uratowany dzięki Mamardashviliemu – to jednak nie zmienia jej sytuacji w tabeli LaLiga.
W tych trudnych warunkach punkt wywalczony przez Valencię z Getafe to kolejne psychologiczne uderzenie dla drużyny pogrążonej w kryzysie. Ekipa Barajy była o włos od zdobycia trzech punktów, które mogły być nadzieją na przetrwanie, po golu Enzo Barrenechei zdobytym w ciężkim, wyniszczającym meczu pełnym kartek i kontuzji, jak te Thierry’ego oraz Riojy. Valencia, waleczna, choć pełna niedokładności, była bliska zwycięstwa w konfrontacji z armią Bordalasa, gdzie intensywność gry, brutalność starć i wysiłek miały szansę przynieść jednoczące drużynę zwycięstwo. Karny Arambarriego w 90. minucie doprowadził do remisu, a w końcówce dwie cudowne interwencje Mamardashviliego zapobiegły niemal pewnej porażce. Z nożem na gardle Valencia przygotowuje się teraz do meczu w Pucharze Króla z Parla, a później do starcia z Realem Madryt na Mestalla – spektaklu, w którym drużyna i kibice dadzą z siebie wszystko.
„Głowa, głowa!” – wskazywał Mamardashvili swoim kolegom, dotykając skroni palcami. W klubie ogarniętym strachem przed upadkiem giganta Valencia wybijała piłki jakby odpędzała duchy, z trudem broniąc dośrodkowania i pojedynki w polu karnym, gdzie Getafe próbowało przejąć kontrolę. Skupiona, ciasno ustawiona w polu karnym, Valencia walczyła, by każda minuta mijała bez większych przeszkód. Jeśli istnieje miejsce, w którym należy wyrównać impet rywala, aby wygrać, to jest nim Coliseum. Dlatego Baraja wystawił najbardziej doświadczony skład – wyzwanie dla młodego składu Valencii zarządzanego przez Lima – z debiutującym Caufriezem. „Ma autorytet, ma doświadczenie” – mówił Baraja przed meczem w rozmowie z DAZN. Szukając wsparcia weteranów, wystawił także Gayę w podstawowym składzie, mimo że lekarze zalecali powolne wdrażanie go po 15-20 minut na mecz. Wymogi sytuacji zmusiły jednak Nietoperzy do natychmiastowego działania. Prawdopodobnie z podobnych powodów do Getafe pojechał Pepelu, mimo że był zawieszony. W przedmeczowych przemówieniach odezwał się również głos Jaume – każde wsparcie przywództwa było w tej chwili bezcenne.
Dopiero w 20. minucie, po błędzie Arambarriego przy podaniu do tyłu, Valencia zdołała przejąć inicjatywę, ale Rioja nie zdążył uprzedzić desperackiego wyjścia Davida Sorii. W 36. minucie nadeszła chwila radości. Rzut rożny Riojy, mocny i precyzyjny, trafił w dalszy słupek, gdzie zdezorientowany Soria dał się oszukać Alderete, a Enzo Barrenechea wykorzystał sytuację, wyprowadzając Valencię na prowadzenie. Kluczowy gol, zarówno dla drużyny, jak i dla argentyńskiego pomocnika, który po udanym debiucie przeciwko Gironie nieco zatracił swój blask.
Valencia musiała znieść psychologiczną presję utrzymania prowadzenia w końcówce pierwszej połowy, co udało się dzięki kolejnej cudownej interwencji Mamardashviliego. Niestety, częste żółte kartki przyznawane przez Cuadra Fernándeza wpływały na drużynę z Mestalla, utrudniając grę w drugiej połowie w meczu, który znany jest z licznych fauli.
Poważna kontuzja Thierry’ego po starciu z Alderete dodatkowo pogorszyła sytuację. Bordalás zwiększył tempo gry gospodarzy ożywionych wejściem Petera Federico po przerwie. Więcej długich piłek, większa intensywność miała sprawdzić linię defensywną Nietoperzy. Już w 60. minucie główka Arambarriego trafiła w poprzeczkę, a serca kibiców przyjezdnych zaczęły znowu szybciej bić. Czas dłużył się w nieskończoność, a Cuadra Fernández rozdawał kartki jak prezenty na święta.
Końcówka była pełna napięcia: dośrodkowań, starć w powietrzu, zderzeń głowami, żółtych kartek. Cuadra Fernández nie miał litości dla gości, którzy ledwo panowali nad nerwami. Niekiedy Valencia wręcz desperacko broniła prowadzenia, które koniec końców zostało utracone w końcówce meczu.
W agonii obrony padł cios – rzut karny po przypadkowej, choć wyraźnej ręce Caufrieza. Arambarri pewnie wykorzystał „jedenastkę”, a w ciągu kolejnych ośmiu minut doliczonego czasu gruziński super bramkarz wykonał dwie niesamowite parady, utrzymując Valencię na powierzchni. Bez jego wspaniałych interwencji Nietoperze kolejny raz zeszliby z boiska pokonani. Chociaż remis nie zmienia katastrofalnej sytuacji Valencii to jednak jeden punkt jest zawsze lepszy niż ich brak. Tym bardziej, że za tydzień na Mestalla przyjedzie podrażniony zespół, który będzie próbował udowodnić całemu światu, że nadal może wygrać całą LaLigę, czyli Real Madryt.
Ciężko o wygraną, gdy praktycznie nie oddaje się strzałów w meczu :/
I tak cud, że z tych okazji wpadł jeden gol…