Derby strachu rozstrzyga jeden odważny: Hugo Duro (1-0 z Levante)
- Valencia CF wygrywa pierwszy raz od dwóch miesięcy — nie robiła tego od września — choć w jej grze nadal widać niedociągnięcia.
- Mestalla, z frekwencją ponad 46 000 osób, ponownie odegrała kluczową rolę.
- Z 13 punktami zespół Corberána łapie oddech, choć w styczniu będzie potrzebował wzmocnień, jeśli ma marzyć o czymkolwiek więcej.
Kibice Valencii stawili czoła zimnu i licznie przybyli na Mestalla w nadziei, że zobaczą drużynę, która przebudziła się przeciwko Betisowi dwanaście dni wcześniej. Wynik — ostatecznie najważniejszy — był lepszy. Odczucia już nie tak bardzo. Stadion, z frekwencją ponad 46 tysięcy widzów, znów zagrał na korzyść gospodarzy, którzy rzucili się do ataku w ostatniej półgodzinie, szukając tak potrzebnego triumfu po dwóch miesiącach bez zwycięstwa. Nikt nie wydawał się chcieć tej wygranej wystarczająco mocno… aż w końcu “Nietoperze” zrobili ten ostateczny krok.
Geniusz Hugo Duro, który zdobył bramkę przewrotką, przechylił szalę w derbach, ukazując jednocześnie, dlaczego oba zespoły z Walencji utknęły w dolnych rejonach tabeli.
Podczas gdy Valencia łapie oddech i dzięki 13 punktom opuszcza strefę spadkową, Levante pogrąża się w niej jeszcze bardziej. Jednak jeśli gospodarze chcą patrzeć w górę, drużyna potrzebuje piłkarskiej jakości, kreatywności i zdolności do rozbijania defensyw… dodatkowo — zimowych wzmocnień.
Pierwsza połowa — powtórka z Betisu
Pierwsze 45 minut rozpoczęło się niemal identycznie jak spotkanie z Betisem: rywal zmarnował świetną okazję. Wtedy zrobił to Abde, tym razem — Oriol Rey, który będąc sam w polu karnym posłał piłkę nad poprzeczką bramki Julena Agirrezabali.
Baskijski bramkarz tak naprawdę nie musiał interweniować w całej pierwszej części. Zupełnie inaczej było po drugiej stronie, gdzie Mathew Ryan, były gracz Valencii, musiał ratować Levante. Lucas Beltrán, wciąż bez formy strzeleckiej, uderzył piłkę piszczelem po podaniu Thierry’ego Rendalla. Arnaut Danjuma również nie zdołał pokonać obrońcy stojącego na jego drodze.
Tárrega — charakter
Bilans szans w końcu się wyrównał. Levante nie potrafiło stworzyć zagrożenia, głównie za sprawą wszechobecnego Césara Tárregi, podczas gdy Valencia miała kilka prób, choć Javi Guerra nie uderzył piłki z odpowiednią siłą i precyzją — jego strzały blokowali Toljan i Vencedor.
Między strachem a niemocą drużyna Corberána zaczęła się rozmywać. Brakowało intensywności i chęci widocznych przeciwko Betisowi. Pepelu często schodził niżej, by pomóc stoperom wyprowadzać piłkę, a Beltrán pełnił rolę „zawiasu”, rozprowadzając akcje na skrzydła. Mimo to gra Valencii nie płynęła.
André Almeida i Javi Guerra, wyłączeni z gry przez większą część spotkania, zatrzymali mechanizm, który tak obiecująco działał we wspomnianym meczu z Betisem — nawet jeśli tamten mecz zakończył się remisem, na którym kibice Valencii trzymają dziś nadzieję.
Levante wraca z wiarą, ale strach znów wygrywa
Po przerwie goście wyszli na murawę z większą wiarą, że może to być ich dzień — pierwszy triumf na Mestalla od… 1937 roku, od czasów Pucharu Wolnej Hiszpanii. 88 lat później ich odwaga trwała jednak zaledwie kilka minut. Nerwowość i niepewność szybko ich zjadły. Levante wyglądało słabo i bez przekonania, zjeżdżając coraz niżej.
Kluczowa zmiana z ławki
Przy całkowitym braku światła w grze ofensywnej, Corberán podjął decyzję: Hugo Duro za Beltrána.
Problem piłkarski Valencii jest głęboki — przeciwko rywalowi zupełnie innemu niż Betis, ostrożnemu i mało kreatywnemu, trzeba było wymyślić coś nowego.
Mecz dodatkowo zapalił iskierkę kontrowersji: gol Diego Lópeza, prawidłowy dla większości obserwatorów, został anulowany przez arbitra Alejandro Muñiza i VAR. Decyzja — niezrozumiała. Ani Copete, ani Tárrega, ani sam López nie wyglądali na spalonych. Dopiero ujęcia VAR pokazały spalony Copete… o milimetry.
Wygraną miał dostać ten, kto jej bardziej chciał
Mestalla poczuła niesprawiedliwość i to rozpaliło zespół. Valencia zaczęła grać agresywniej i z większą determinacją. Ostatnie 25 minut były najlepszym fragmentem w wykonaniu Valencii w całym meczu. Drużyna zasłużyła na wygraną, bo pokazała odwagę, której obie strony od dawna nie prezentowały.
A prezent dla kibiców przyszedł od Hugo Duro — gola z tej kategorii, o których marzą „killerzy”.
Jego lewa noga wykończyła przewrotką dośrodkowanie z lewej strony od José Gayà (1:0, 79. minuta).
Levante nie było w stanie odpowiedzieć. Ich jedyną okazję stworzył… błąd Valencii: zła reakcja obrony i zbyt szybkie wyjście Agirrezabali dały Moralesowi sytuację na 1:1. Posłał jednak piłkę obok słupka, a Toljan spóźnił się o ułamek sekundy.
Na cienkiej linie, po której stąpają drużyny z dołu tabeli, tym razem uratowała się Valencia — i wygrała pierwszy ligowy mecz od dwóch miesięcy. Ostatnio Mestalla świętowała trzy punkty 20 września, przy zwycięstwie 2:0 nad Athletic. Teraz — w końcu — mogła poczuć to ponownie. A to ma znaczenie przed kolejnymi spotkaniami, które będą zdecydowanie trudniejsze niż słabe tego wieczora Levante.
Dopiero trzecie zwycięstwo w tym sezonie, ale jakże ważne 😉
Hugo Duro – lubię tego chłopa: waleczność, zaangażowanie i dobra jakość wykończenia.
Bramka – perfect!