Valencia CF – Sezon 2024/25: Od piekła do nieba

Gdy kibice Valencii CF wybierali się na Mestalla we wrześniu 2024 roku, niewiele wskazywało na to, że będą świadkami jednej z najbardziej dramatycznych metamorfoz w historii klubu. Zespół, który przez większość jesieni przypominał bardziej grupę przypadkowych ludzi niż profesjonalną drużynę piłkarską, ostatecznie zdołał wykrzesać z siebie tyle charakteru, że nie tylko uniknął spadku, ale zrobił to w wielkim stylu.

Po 17 kolejkach Valencia miała na koncie żałosne 12 punktów i wisiała nad przepaścią. Wtedy niewiele osób stawiałoby na Los Che w walce o utrzymanie. A jednak… 46 punktów na koniec sezonu i 12. miejsce w tabeli. Jak to możliwe? To historia o tym, jak Carlos Corberán zastąpił Rubéna Baraję i tchnął życie w zespół, który wydawał się już skazany na Segunda División.

Między słupkami – Mamardashvili ratuje, co się da

Gdyby Valencia miała wybrać swojego MVP sezonu, Giorgi Mamardashvili z pewnością znalazłby się w czołówce za drugą część sezonu. Gruzin rozegrał 34 spotkania ligowe, spędzając na murawie 3060 minut – praktycznie całą rundę. Jego 92 udane interwencje to liczba, która mówi sama za siebie. Ile razy ten człowiek uratował zespół przed kompromitacją w drugiej połowie ligi, gdy odzyskał swój rytm? Pewnie sam już nie pamięta.

Mamardashvili prezentował się jak bramkarz z topu, szczególnie gdy zespół tego potrzebował. Te 48 przepuszczonych goli mogą wydawać się sporo, ale biorąc pod uwagę chaos, jaki panował przed nim przez większość rundy, to wręcz cud, że nie było ich więcej. Dostał 2 żółte kartki, co przy jego stylu gry – często wychodzącym daleko z bramki – wcale nie jest dużo.

Stole Dimitrievski, pozyskany latem z Rayo Vallecano, pełnił rolę solidnego dublera. Cztery mecze, 6 przepuszczonych goli, 7 obronionych strzałów – statystyki może niezbyt spektakularne, ale w momentach gdy Mamardashvili potrzebował odpoczynku, Macedończyk dawał radę. Jaume Doménech? No cóż, wrócił po kontuzji, ale do gry się nie zbliżył. Czasem życie bywa brutalne.

Defensywa – młodzi wilki i stary wyjadacz

Największym zaskoczeniem sezonu okazał się duet młodych środkowych obrońców. Cristhian Mosquera i César Tárrega – jeden ma 20 lat, drugi 23 – wzięli na swoje barki ciężar gry w centrum defensywy i udźwignęli go z gracją doświadczonych weteranów.

Mosquera to po prostu fenomen. 37 meczów, 3320 minut, 1 gol i tylko 6 żółtych kartek. Dla kogoś, kto jeszcze niedawno grał w rezerwach, to liczby wręcz kosmiczne. Chłopak gra z takim spokojem, jakby La Liga była jego drugim domem od dziecka. Podobnie Tárrega – 34 mecze, wszystkie w podstawie, 2 gole po stałych fragmentach i solidność, która imponuje. Obaj dostali powołania do reprezentacji U-21 i nikt się nie dziwi.

Lewa strona obrony to domena José Gayi, choć kapitan miał piekielnie trudny sezon pod względem zdrowotnym. 23 występów i 1810 minut to efekt kolejnych kontuzji, które prześladowały 29-latka. Ale gdy tylko wracał na boisko, od razu było widać różnicę – doświadczenie, spokój, przywództwo. Bez tego mężczyzny Valencia prawdopodobnie spadłaby z ligi.

W trakcie absencji Gayi szanse dostawał młody Jesús Vázquez (19 meczów, 919 minut), ale to Dimitri Foulquier okazał się prawdziwym odkryciem na prawej stronie. Piłkarz francuskiego pochodzenia rozegrał 32 spotkania, notując ponad 2000 minut i stając się jednym z najlepszych bocznych obrońców ligi w statystykach blokowanych dośrodkowań. To jeden z tych zawodników, których praca nie zawsze jest widoczna w protokole, ale bez których zespół po prostu nie może funkcjonować.

Thierry Correia? Zerwane więzadła krzyżowe jesienią zakończyły jego sezon, co zmusiło klub do awaryjnego sprowadzenia Maxa Aaronsa zimą. Anglik, niestety, okazał się kompletną katastrofą – 4 mecze, 118 minut i gra, która przypominała bardziej przygodę turysty niż profesjonalnego piłkarza.

Środek pola – młodość kontra doświadczenie

Javi Guerra – zapamiętajcie to nazwisko. 22-latek to przyszłość Valencii i hiszpańskiej piłki. 36 meczów, 2591 minut, 3 gole i 3 asysty to tylko suche liczby. Prawda jest taka, że Guerra grał jak weteran, choć ma dopiero 22 lata. Jego energia, przebojowość i inteligencja taktyczna sprawiały, że akcje Valencii nabierały sensu. Nic dziwnego, że trafił do kadry U-21 na Euro.

Obok niego Enzo Barrenechea pełnił rolę “odkurzacza”. Wypożyczony z Aston Villi Argentyńczyk rozegrał 30 meczów, zbierając 6 żółtych kartek za faule taktyczne – ale każdy z tych fauli miał sens. To właśnie dzięki niemu Guerra mógł się skupić na kreowaniu gry.

Pepelu, kapitan z poprzedniego sezonu, tym razem musiał zadowolić się mniejszą rolą. 34 mecze, ale tylko 18 w podstawie – to pokazuje, jak bardzo zmieniła się hierarchia w zespole. Jego 2 gole z rzutów karnych i celność podań nadal robiły wrażenie, ale 8 żółtych kartek i 1 czerwona świadczą o frustracji.

André Almeida? Tu dzieje się dramat. Portugalczyk rozegrał 34 spotkania, zaliczył 4 asysty, ale… zero goli. Dla kogoś, kto ma być kreatywnym pomocnikiem, to po prostu za mało. Trudno powiedzieć, czy to wina pozycji, systemu czy po prostu braku szczęścia, ale liczby nie kłamią. Portugalczyk potrzebuje natchnienia na przyszły sezon.

Atak – Duro niesie drużynę na plecach

Hugo Duro to człowiek, któremu Valencia zawdzięcza utrzymanie. 11 goli w 31 meczach – może nie brzmi spektakularnie, ale większość z nich padała w kluczowych momentach. Jego gol na Santiago Bernabéu w 94. minucie to jeden z tych momentów, które zostaną w pamięci na lata. 25-latek wziął na siebie ciężar odpowiedzialności i go udźwignął.

Diego López – oto prawdziwe objawienie sezonu. Jeszcze rok temu nikt nie stawiałby na to, że ten 23-latek zostanie drugim najlepszym strzelcem zespołu. 8 goli i 5 asyst w 38 meczach to liczby, które mówią same za siebie. Ale to nie tylko statystyki – López grał z pasją, która udzielała się całemu zespołowi. Jego rajdy prawym skrzydłem i strzały z dystansu to były jedne z niewielu powodów do radości dla kibiców w pierwszej części sezonu.

Luis Rioja przyszedł z Alavés za grosze i okazał się jednym z najlepszych transferów. 37 meczów, 5 goli, 3 asysty – ale przede wszystkim profesjonalizm i etyka pracy, które zarażały młodszych kolegów. Ten 31-latek to dowód na to, że nie zawsze najgłośniejsze transfery są najlepsze.

A Rafa Mir? Cóż, lepiej nie wspominać. Wypożyczenie z Sevilli miało wzmocnić atak, a skończyło się na 20 meczach (większość z ławki) i jednym golu w ostatniej kolejce. Kompletna porażka.

Strzałem w dziesiątkę okazał się zimowy transfer Umara Sadiqa. Nigeryjczyk, wracający po ciężkiej kontuzji, w pół sezonu strzelił 5 goli w 16 meczach. To właśnie jego gole często decydowały o cennych punktach w rundzie wiosennej.

Lazaret – gdy kontuzje rządzą wszystkim

Sezon 2024/25 będzie Valencia pamiętać nie tylko przez pryzmat sportowy, ale też jako czas, gdy lazaret był przepełniony. Thierry Correia zerwał więzadła krzyżowe jesienią i wypadł na całą rundę. José Gayà przeszedł operację mięśnia czworogłowego i opuścił początek sezonu, a gdy wrócił, czekała go kolejna kontuzja.

Najbardziej symboliczny był powrót Mouctara Diakhaby’ego. Malijski stoper doznał makabrycznej kontuzji kolana w marcu 2024 przeciwko Realowi Madryt – 330 dni później wrócił na boisko przeciwko Barcelonie. Jego łzy po debiucie były łzami całego klubu.

Sergi Canós to kolejna smutna historia – kontuzja w wrześniu, potem przepuklina sportowa i operacja w maju. 17 meczów to wszystko, co zdołał zanotować w całym sezonie.

Bohaterowie i antybohaterowie

Gdy przychodzi czas na podsumowania, niektórzy zasługują na pomnik, a inni… cóż, lepiej o nich zapomnieć.

Hugo Duro – bez dyskusji bohater numer jeden. Jego gol na Bernabéu to moment, który przejdzie do historii. Diego López – odkrycie roku, które pokazało, że czasami warto zaufać młodości. Javi Guerra – przyszły kapitan tej drużyny, nie mam co do tego wątpliwości jeśli tylko zostanie w drużynie z Mestalla.

W defensywie duet Mosquera-Tárrega udowodnił, że młodość może zastąpić doświadczenie, jeśli tylko ma odpowiedni charakter. Mamardashvili wielokrotnie ratował zespół przed katastrofą, a teraz klub musi poszukać jego następcy.

Po drugiej stronie mamy Rafę Mira – jeden z największych transferowych niewypałów w historii klubu pod rządami Petera Lima. André Almeida bez gola to zagadka, którą trudno rozwikłać. Sergi Canós, choć nieszczęśliwy przez kontuzje, też nie spełnił oczekiwań.

Rewolucja transferowa – mniej znaczy więcej

Valencia latem 2024 nie szalała na rynku transferowym. Stole Dimitrievski za darmo, Rafa Mir i Dani Gómez na wypożyczenia, Luis Rioja za symboliczne 1,5 miliona euro. Jedynym większym ruchem było sprowadzenie Enzo Barrenechei z Aston Villi.

Zimą klub ruszył po pomoc – Umar Sadiq okazał się strzałem w dziesiątkę, Max Aarons kompletną katastrofą, a Iván Jaime miłym dodatkiem. Generalnie polityka “tanio i funkcjonalnie” przyniosła mieszane rezultaty, ale w sumie wystarczyło do utrzymania.

Młodzież – nadzieja przyszłości

La Academia VCF po raz kolejny pokazała swoją wartość. Guerra, López, Mosquera, Tárrega – wszyscy trafili do reprezentacji U-21 na Euro 2025. To ogromne wyróżnienie i dowód na to, że klub robi coś dobrze w pracy z młodzieżą.

Fran Pérez nadal szuka swojego miejsca, ale 26 meczów w La Liga to cenne doświadczenie. Yarek Gásiorowski też dostał swoje szanse, choć końcówka sezonu nie była dla niego łaskawa.

Dwóch trenerów, dwa światy

Rubén Baraja rozpoczął sezon z kredytem zaufania, ale szybko go zmarnował. 2 zwycięstwa w 17 meczach to liczby, które mówią wszystko. Zespół grał bez pomysłu, bez charakteru, bez nadziei.

Carlos Corberán zmienił wszystko. 34 punkty w 21 meczach pod jego wodzą to szósty wynik w lidze w tym okresie. Hiszpan nie tylko odmienił taktykę, ale przede wszystkim mentalność zespołu. Drużyna, która jesienią traciła gole w ostatnich minutach, wiosną je strzelała.

Finał – od tragedii do triumfu

Sezon 2024/25 Valencia CF to jedna z najbardziej dramatycznych historii w La Liga. Zespół, który w grudniu wydawał się skazany na spadek, w maju świętował spokojne utrzymanie. To dowód na to, że w piłce nożnej wszystko jest możliwe.

Młodzi bohaterowie – Guerra, López, Mosquera, Tárrega – pokazali, że przyszłość klubu jest w dobrych rękach. Weterani jak Gayà czy Duro udowodnili, że doświadczenie nadal ma znaczenie. Carlos Corberán tchnął w zespół życie i nadzieję.

Czy to koniec problemów Valencii? Pewnie nie – nie z tym właścicielem. Ale ten sezon pokazał, że nawet w najciemniejszych chwilach można znaleźć światło. A nam kibicom pozostaje nadzieja, że nasz ukochany klub wreszcie odnalazł właściwą drogę.

Los Che przeżyli. I to już samo w sobie jest małym cudem.