Europa coraz dalej… (0-1)

- Valencia rozpacza w meczu z Alavés i przegrywa w trzecim meczu z rzędu.
- Obecnie Nietoperze mają niewielkie szanse na awans do przyszłorocznych pucharów.
Europa wymyka się Valencii z rąk, która nie jest w stanie utrzymać tempa w decydującej fazie, bez względu na to, ile odwagi ma ich młoda i uczciwa drużyna, bez względu na to, jak bardzo Mestalla zapełnia się religijnie w każdą niedzielę. Taktyczny pragmatyzm Alavés wystarczył, aby zapewnić im zwycięstwo, wygraną, która stanowi trzecią porażkę z rzędu drużyny Rubéna Barajy. W tym krytycznym momencie trzeba wiedzieć, gdzie skierować logiczną frustrację. Nie w kierunku drużyny, która uniknęła spadku i która osiągnęła wyniki przekraczające jej możliwości i prawie bez żadnych transferów. Ale w kierunku kierownictwa, które nie wzmocniło roli drużyny i sztabu trenerskiego zaangażowanego do granic możliwości.
Pojedynek pozostawił obraz kontuzji Jaume i debiutu Cristiana Rivero. Jaume zawsze musi być kochany. Na dobre i na złe. Z jego lotami bez silnika w pozornie prostych działaniach, z jego ekscesami pełnymi nerwów, z bezwarunkowym oddaniem klubowi, które pokazuje w drobnych szczegółach, jak w każdej radzie dla kolegi z drużyny każdego ranka w Paternie. Młodzi chłopcy, tacy jak Cristhian Mosquera czy Peter Federico. To oni dodawali otuchy i całowali bramkarza, gdy widzieli go leżącego na ziemi, przeklinającego we łzach, zniechęconego tym, że nie może dalej pomagać Valencii.
Kontuzja Jaume, o której mówiło się przez cały tydzień, była punktem kulminacyjnym pierwszej połowy pełnej niedokładności, w której Valencia dominowała w epizodycznych zrywach. Zastąpił go Cristian Rivero, kolejny przykład gracza klubowego, który na swój moment czekał pięć długich lat. Czekał tak długo, że był to niezwykły epizod: debiut ligowy w drużynie noszącej opaskę zespołu pełnego młodych ludzi.
Wracając jednak do meczu. Valencia miała pierwszą szansę po sześciu minutach, kiedy to Peter Federico, bardziej zainspirowany swoim dryblingiem niż podejmowaniem decyzji, z zadatkami na dobrego piłkarza, jeszcze nie został oszlifowany. Jego dośrodkowanie miało trafić do Hugo Duro, który nie zdołał do niego dojść, ale ściągnął na siebie obrońców i piłka trafiła do lewoskrzydłowego Diego Lopeza, który strzelił niestety nieco za wysoko. Gra toczyła się w chaotycznym tempie.
Drewniana konstrukcja zapobiegła bramce
Wypełniona po brzegi Mestalla, po raz kolejny utożsamiająca się ze swoją młodą drużyną, była świadkiem pojedynku nieścisłości, którego Baraja obawiał się przez cały tydzień. Przeciwnik, który wcześniej zapewnił sobie utrzymanie w lidze grał bez presji. Widać było to na boisku. Mogli, ale nie musieli walczyć o każdą piłkę. Chaos trwał w najlepsze przez pierwszą część meczu, ale bez żadnych atrakcji wartych wspomnienia.
Rozmowy trenera z drużyną w trakcie przerwy musiały być intensywne, gdyż w pierwszej minucie wznowienia Peter Federico był nieco bardziej energiczny. Dzięki temu odebrał przeciwnikowi futbolówkę i podał ją do Diego Lópeza, który szybko zagrał do Sergiego Canósa, w swojej pierwszej piłce po wejściu jako zmiennik w połowie. Sergio trafił w słupek…
Valencii po tej akcji trudno było sforsować defensywę Luisa Garcíi. Gdy pajęczyna się rozluźniała, Rafa Marín główkował tuż obok bramki Valencii. To był sygnał otrzegawczy. W drugiej strefie Cristian Rivero pojawił się jako bramkarz o klasycznych cnotach: trzeźwość, pozycjonowanie, aby udaremnić próby zespołu Babazorro. Gdy gra była gęsta, ale pod kontrolą Nietoperzy to niespodziewanie padł gol dla Alavés. Rzut rożny na dalszy słupek wykonał Carlos Vicente, który dośrodkował do Javiego Lópeza, który w niewytłumaczalny sposób znalazł się w sytuacji sam na sam i w dogodnej sytyacji strzelił gola.
Kontrowersyjna bramka nieuznana dla Valencii
Mimo ciosu Valencia miała jeszcze czas i okazję. Najlepszą miał jeden z wychowanków. Gol Diego Lópeza został anulowany, gdy sztab sędziowski uznał pozycję spaloną (pozycyjny) przez Petera Federico, który ingerował w obronę środkowego pomocnika. To samo zagranie, które zaledwie sześć dni temu na Montjuïc nie zostało ukarane ofsajdem Fermína z Barcelony. Mestalla ryknęła ze złości z powodu dzikiej zniewagi, doprowadzając w ostatnich minutach do oblężenia. W desperacji, z bagnetami i desperacko szukając głowy Yaremchuka.
Nietoperze do ostatnich minut próbowali odwrócić wynik meczu, ale koniec końców sędzia ogłosił zakończenie zawodów. Ponownie Valencia musiała uznać wyższość rywala i tym sposobem bardzo mocno utrudniła sobie rywalizację o Europę. Można powiedzieć, że po prostu brakło sił.
Valencia chyba już się “wypisała” z walki o LKE.
W sumie nie wiem czy to dobrze, czy nie…
Chyba dobrze. W przyszłym sezonie grałoby się o wiele trudniej z tak wąską kadrą na dwóch frontach
Valencia chyba już się „wypisała” z walki o LKE.
W sumie nie wiem czy to dobrze, czy nie…
Zgadzam się – nie mamy kadry na grę w Europie.
Z drugiej strony boję się dużej wyprzedaży po sezonie.
I tak źle i tak niedobrze.
Zobaczymy co zadecyduje Lim – czy będzie chciał, żeby drużyna pięła się w górę (a pokazali, że jest na to materiał), czy też będzie pieniężył to co jeszcze można spieniężyć.
Lim niestety nie ma ambicji, by przywrócić Valencię na należne jej miejsce.
Obawiam się, że obecny sezon będzie dla niego pretekstem by nie wzmacniać kadry zawodnikami z zewnątrz, skoro wychowankowie tak dobrze sobie radzą.
Nie zdziwię się także jeśli sprzeda tych, którzy już się “wypromowali”, a następców każe szukać w akademii.