Trzecia porażka w trzecim meczu, 1-0 z Athletic
- Tylko interwencje Mamardashviliego zapobiegły bardziej dotkliwej porażce na San Mamés. Drużyna pozostanie na ostatnim miejscu po zdobyciu zera punktów na dziewięć możliwych na początku sezonu.
Kryzys instytucjonalny w klubie nadal nieustannie wpływa na zespół. Na San Mamés drużyna Rubéna Baraji była zabawką w rękach Athletic Club. Gol Beñata Pradosa w ostatnich chwilach pierwszej połowy rozpoczął akt zgonu grupy zawodników, którzy nie są w stanie skutecznie rywalizować na najwyższym poziomie. Drużyna zajmuje ostatnie miejsce w La Liga, z niechlubnym bilansem, który hańbi herb nietoperza i jego historię: zero punktów na dziewięć możliwych.
Co więcej, po porażce w Bilbao, „lwy” zbliżyły się do Valencianistów na zaledwie 16 punktów w czwartej pozycji w historycznej tabeli rozgrywek. Jednak upadek pod wodzą Petera Lima sięga znacznie dalej niż obecne problemy na początku sezonu. Od momentu przejęcia przez największego akcjonariusza, w październiku 2014 roku, wszyscy wielcy hiszpańskiego futbolu, nie tylko Athletic, zdobyli więcej punktów niż Valencia.
Po porażce w Vigo, sztab trenerski postanowił naprawić błędy ujawnione w meczu z Celtą: kruchość w obronie, brak intensywności i koncentracji oraz całkowity brak połączeń w ofensywie. Jednak nic się nie zmieniło. Błędy nadal się powtarzają, a obraz zespołu nie poprawia się, mimo obecności na boisku Luisa Riojy i Rafy Mira, dwóch wzmocnień, których chciał 'Pipo’ Baraja. Trzeba jednak przyznać, że jedyne akcje ofensywne w całym meczu pochodziły od nowego nabytku.
Z upływem minut, drużyna Ernesto Valverde zdecydowała się pójść po zwycięstwo, korzystając z bierności gości. Złe wybicie Mamardashviliego w 12. minucie trafiło na prawą nogę starszego z braci Williamsów. Iñaki podkręcił piłkę, która trafiła w poprzeczkę. Gruzin przeprosił kilka sekund później, gdy Oihan Sancet główkował kąśliwie odbitą wcześniej piłkę.
Wszechobecność Sanceta zaczęła doprowadzać Valencię do szaleństwa. Baskowie spędzali coraz więcej czasu w pobliżu bramki Mamardashviliego. Po odbitym strzale Guruzety i główce Iñakiego, cudowna ręka Mamardashviliego uratowała przyjezdnych przed stratą bramki po ponad 30 minutach gry. Obrona cierpiała bardziej niż powinna, a jedynie Dimitri Foulquier na prawej stronie zamykał luki. A w nielicznych momentach, gdy zespół miał piłkę, plan ograniczał się do wysyłania długich piłek do Riojy. Dośrodkowanie Andaluzyjczyka stworzyło jedyny strzał biało-czarnych, potężne uderzenie prawą nogą Diego Lópeza, które zablokował obrońca.
Mózg ofensywy Valencii był jak na płaskiej encefalografii. Bez pomysłów. Agirrezabala, nieobecny z powodu kontuzji pleców od lipca, wykazywał niepewność przy górnych piłkach. Niestety, ubogi atak biało-czarnych nie był w stanie go przycisnąć. Piłkarze nie oddali żadnego strzału na bramkę. W przeciwieństwie do Athletic, które zdobyło gola dokładnie w 45. minucie. Prados główkował po dokładnym podaniu De Marcosa (1-0, 45. min).
Od ostatnich 45 minut meczu z Barceloną, Valencia Baraji nadal pozostaje na spalonym. Na San Mamés również nie było żadnych oznak reakcji na to co działo się w pierwszej połowie. W drugiej części meczu to znowu Athletic mógł powiększyć przewagę, gdyby nie dobra postawa Giorgiego. Bramkarz zapobiegł większemu wstydowi, popisując się świetnymi interwencjami po strzałach Guruzety i Nico Williamsa. Jedyną dobrą wiadomością z ostatnich dni jest to, że do ostatecznego pożegnania gruzińskiego bramkarza pozostał jeszcze rok. Jednak z taką grą Nietoperze będą nerwowo patrzyli na tabelę przez cały sezon, który de facto dopiero się rozpoczął.
Będzie ciężko.
Ten mecz w wykonaniu Valencii to był po prostu dramat.
Ciężko się ogląda zespół w takiej dyspozycji 🙁
Valencia nerwowa, rozkojarzona, nie potrafiąca stworzyć w trakcie meczu praktycznie żadnej klarownej sytuacji. W meczu z Villarealem nerwy bedą jeszcze większe. Klub jest na krawędzi.