Valencia nie podejmuje walki na Bernabéu (4-0)
- Zespół z Mestalla rozegrał kolejny mecz bez duszy i charakteru, a Real Madryt rozbił go 4:0, grając w drugiej połowie na pół gwizdka.
Trudno jest grać na Santiago Bernabéu — szczególnie wtedy, gdy brakuje ci duszy, ambicji i napięcia rywalizacyjnego. Taka właśnie była Valencia CF, która od kilku tygodni błąka się po boisku bez tożsamości i bez pomysłu na grę, a co gorsza, bez najmniejszego śladu sportowej dumy.
Przeciwko Realowi Madryt nie było inaczej, a efektem był upokarzający wynik 4:0, który tylko potwierdza sportową agonię drużyny Corberána. Mbappé, Güler, Bellingham, Carreras i reszta „galatycznych” bawili się z przeciwnikiem, który ani przez chwilę nie był w stanie konkurować. To już szóste spotkanie z rzędu bez zwycięstwa, a Valencia pozostanie przynajmniej tydzień dłużej w strefie spadkowej.
Pierwsze minuty pełne złudzeń
Mecz rozpoczął się spokojnie — bez tempa, bez ryzyka. Oba zespoły krążyły wokół piłki, jakby chciały się nawzajem uśpić. Przez moment wydawało się, że może to będzie inny scenariusz niż przewidywany pogrom, ale to była tylko iluzja. Real Madryt, świadomy swojej przewagi, pozwalał Valencii na złudne nadzieje, by potem rozszarpać je w jednej chwili.
Pierwsze ostrzeżenie nadeszło po błędzie samej Valencii. Strata piłki na własnej połowie zakończyła się groźną akcją Mbappé, którego Copete zdołał jeszcze zatrzymać. To był jednak tylko początek oblężenia.
Pierwszy cios – i pomoc z gwizdka
Real nie potrzebował pomocy, ale ją otrzymał. W 23. minucie VAR wezwał arbitra Busquetsa Ferrera po strzale, w którym piłka trafiła w ramię Tárregi – leżącego, z ręką opartą o kolegę z drużyny. Sytuacja wątpliwa, ale decyzja jedna: ręka i rzut karny. Z jedenastu metrów Mbappé się nie pomylił – 1:0.
Od tego momentu Valencia kompletnie zniknęła z boiska. Real grał, kombinował, przyspieszał, a rywal tylko statystował. W 31. minucie kolejny kompromitujący obraz obrony – jak z meczu szkolnych drużyn.
Güler przedarł się bez żadnego oporu lewą stroną i wyłożył piłkę Mbappé, który dopełnił formalności – 2:0.
Dziesięć minut później Thierry Correia sfaulował Carrerasa w polu karnym. Kolejny rzut karny, tym razem dla odmiany pudło Viníciusa, co dało kibicom Valencii jedyną chwilę radości tego wieczoru. Trwała ona jednak krótko – bo już po minucie Bellingham huknął z dystansu na 3:0 i zakończył mecz, zanim ten naprawdę się rozpoczął.
Druga połowa – trening dla Realu
Po przerwie Valencia przestała nawet próbować. Zmiany Corberána – wszystkie defensywne – jasno pokazały, że chodziło tylko o to, by nie dostać więcej. Real Madryt natomiast utrzymywał piłkę, nie forsując tempa, jakby rozgrywał trening w rytmie sparingu.
Dopiero w 63. minucie André Almeida oddał pierwszy strzał na bramkę Courtoisa, próbując obudzić drużynę. Belg bez problemu obronił – symboliczna scena: determinacja jednostki kontra marazm całego zespołu.
Kropka nad „i” – Carreras i 4:0
Gdy Real grał już „na pół gwizdka”, i tak znalazł sposób, by dodać czwarte trafienie. W 83. minucie Álvaro Carreras huknął z dystansu w samo okienko – piękny gol, który jednak nie napotkał żadnego oporu. Publiczność na Bernabéu zaczęła domagać się „piątki” – co samo w sobie powinno być policzkiem dla klubu o historii i wielkości Valencii.
W doliczonym czasie Javi Guerra trafił w poprzeczkę, co było drugą i ostatnią akcją ofensywną „Nietoperzy”. Chwilę później rozległ się gwizdek końcowy, a Valencia zanotowała kolejną porażkę – szóstą z rzędu bez zwycięstwa.
Bez duszy, bez planu, bez futbolu
Wynik 4:0 to jedno, ale najbardziej niepokojące są wrażenia. To zespół bez iskry, bez wiary i bez charakteru, który zachowuje się jak klub pogodzony z losem. Corberán znów próbował tłumaczyć się planem, koncentracją, zmęczeniem… Ale na Bernabéu było widać wszystko, czego Valencia nie ma –
tożsamość, ambicję, mentalność zwycięzcy.
Jeśli coś jeszcze może uratować ten sezon, to nie taktyka, lecz reakcja emocjonalna – bo dziś Valencia przypomina drużynę z podwórka, nie klub z herbowym nietoperzem na piersi.
Wyłączyłem po 2 bramce. Żal patrzeć na to wszystko.
od kilku lat balansujemy nad strefą spadkową, i boję się, że ten spadek w końcu nastąpi:(
Drużyna bez charakteru. Szkoda nerwów.
Ja nawet nie próbowałem oglądać. Wiedziałem że się tylko wkurzę. Standardowo jak to w VCF. Młodzi dostali kasę to już nie grają, brak środkowych pomocników z prawdziwego zdarzenia ogólnie wszyscy co doszli w tym okienku to tylko do rotacji dołączyli, żadnego sensownego zawodnika…
Ten klub to jest jeden wielki śmieszny mem, pachnie to amatorką. Mieliby bardzo duże problemy w polskiej ekstraklasie, to taki poziom np Piasta Gliwice.