Kolejny punkt z posmakiem przegranego finału (1-1)

  • Valencia nie wyszła poza remis z Mallorcą w kolejnym meczu, w którym musiała najpierw znaleźć się pod presją wyniku, by w ogóle zareagować.
  • Hugo Duro wyrównał trafienie Samú Costy, lecz zespół Carlosa Corberána w drugiej połowie zbyt wiele zmarnował i nie doczekał się remontady.
  • Jeśli Girona pokona Atlético Madryt, a Osasuna zdobędzie punkty, Valencia „zje winogrona” w strefie spadkowej – jak już stało się rok temu.

To był mecz „wygrać albo wygrać”. Grudniowy „finał”, przed którym Corberán wymagał od swoich, by zagrali „jakby jutra miało nie być” – a jednak Valencia znów nie wygrała. Nie wygrała, bo – jak często bywa – na dobre zaczęła rywalizować dopiero wtedy, gdy przegrywała. Ten punkt jest daleki od wystarczającego, tak jak wcześniej remis z Sevillą, i rysuje niebezpieczny scenariusz: jeśli Girona zwycięży, a Osasuna zapunktuje, Valencia przywita Nowy Rok w strefie spadkowej, tak jak w 2024.

Powodów, by wyjść na murawę Mestalla z głodem i chęcią „zjedzenia boiska”, było aż nadto. Zespół sprawiał wrażenie, że podejmuje wyzwanie: w pierwszych minutach prowadził grę – bardziej odwagą niż jakością piłkarską, ale jednak prowadził. Tyle że, jak to w tym sezonie bywa, paliwa starczyło na krótko i kontrola zaczęła się stopniowo wyrównywać.

A przecież pierwsza okazja należała do Valencii: Gayà uderzył po dośrodkowaniu Luisa Riojy, ale zbyt mocno w poprzek bramki. Początek był dobry, przynajmniej dający nadzieję – jednak pozostał tylko nadzieją.

Sił wystarczyło na chwilę…

Mallorca obudziła się niedługo później, po rzucie rożnym, którego Valencia nie potrafiła obronić z odpowiednią stanowczością. Akcję zakończył łagodny strzał Muriqiego prosto w ręce Julena. Na tym „bermelloni” nie poprzestali: w 14. minucie uderzenie Virgiliego zmusiło bramkarza Valencii do efektownej i skutecznej interwencji.

To były dwa sygnały ostrzegawcze – niezbyt mocne, ale sygnały. Za trzecim razem goście zostali nagrodzeni. Znów po stałym fragmencie, tym razem po rzucie wolnym z centralnej strefy. Antonio Sánchez posłał piłkę na dalszy słupek, gdzie piłkarze Mallorki wyskoczyli do niej zdecydowanie pewniej i mocniej niż gracze Valencii. Górą był Raíllo, który zgrał futbolówkę do Samú Costy, pozostawionego bez krycia – i zrobiło się 0:1.

Gol Mallorci wywołał pierwszą wielką falę gwizdów na Mestalla, które znów poczuło strach. Strach przed kolejną porażką, strach przed klubem dryfującym pod Meritonem, strach, że drugi rok z rzędu Valencia może „zjeść winogrona” w strefie spadkowej… Dopełnieniem frustracji była długa, uspokajająca gra w posiadaniu przyjezdnych, po której trybuny wylały całą złość i rozpacz, żądając od swoich więcej – znacznie więcej.

Wściekłość Mestalla i reakcja tylko do połowy

Po takim „opierdzielu”, i przy niekorzystnym wyniku w meczu określanym jako finał, Valencia musiała się poprawić – i poprawiła się, ale bez konkretów w ofensywie. Było dążenie do gry do przodu i odzyskanie kontroli, jednak bez klarownych okazji. Dwa razy trybuny i piłkarze domagali się karnego za zagranie ręką, ale sędzia nic nie podyktował – bo nie było podstaw.

Przy 0:1, z kolejnym w tym sezonie wrażeniem, że Valencia budzi się dopiero po ciosie, arbiter odesłał zespoły do szatni – nie bez kolejnej, głośnej salwy gwizdów w stronę gospodarzy.

Druga połowa: zupełnie inny mecz

Po przerwie Valencia wreszcie się przebudziła – i to jak. Musiała. Rozpoczęła drugą połowę z nastawieniem drużyny, która gra o życie. Nadal dominowała w posiadaniu, ale teraz z poczuciem, że naprawdę potrafi zrobić krzywdę rywalowi. Czy trener zwrócił uwagę w szatni na słabości Mallorci po lewej stronie, bronionej przez Mojicę, czy nie – faktem jest, że Valencia ten korytarz zidentyfikowała i eksploatowała do bólu.

Efekt przyszedł szybko. W 52. minucie Rioja w pojedynku na skrzydle zobaczył nakładającego się Thierry’ego i odegrał mu piłkę. Portugalczyk wygrał starcie z Mojicą, który zagrał zaskakująco miękko, i posłał świetne dośrodkowanie na dalszy słupek. Tam czekał Hugo Duro, który uderzeniem głową umieścił piłkę w siatce.

To, co chwilę wcześniej było wyrzutem, zamieniło się w doping: okrzyki wsparcia i jednocześnie wymagania, by Valencia poszła za ciosem. Rozpoczął się okres oblężenia bramki Mallorci. Dwa razy powtórzyła się akcja bardzo podobna do tej bramkowej – i za każdym razem brakowało centymetrów. W drugiej z nich Gayà trafił w słupek po kolejnym dośrodkowaniu Riojy.

Arrasate próbował zatamować krwotok zmianami, wpuszczając m.in. Dardera, ale i tak Valencia miała jeszcze wyborną okazję. Tym razem z lewej strony dośrodkowywał Almeida, a piłkę zamykał Beltrán. Argentyńczyka od gola dzieliła tylko „surrealistyczna” interwencja Leo Romána – bramkarz, niemal zastygnięty w bezruchu, odbił piłkę… stopą.

Valencia zbyt wiele wybaczyła

Takie momenty trzeba wykorzystywać, bo nie trwają wiecznie. Valencia zaczęła tracić impet i Mestalla na chwilę wstrzymało oddech, gdy Mallorca w kontrze zdobyła bramkę po akcji Muriqiego – na szczęście dla gospodarzy gol został anulowany z powodu spalonego.

Czas uciekał, więc Corberán sięgnął po zmiany. Ramazani i Javi Guerra (wygwizdany przez część trybun) weszli jako pierwsi. Chwilę później dołączyli Foulquier i Danjuma. Wejście Arnauta dało efekt: w dwóch pierwszych kontaktach z piłką stworzył dwie groźne sytuacje – identyczne w schemacie: zejście do linii końcowej i dośrodkowanie, po którym jednak brakowało czystego wykończenia.

Rozwodniona końcówka

Valencia budowała przez całą drugą połowę narrację pod końcówkę „na zawał”, jeśli wcześniej nie strzeli drugiego gola. W praktyce jednak ten finał nie spełnił oczekiwań. Oblężenie stawało się coraz bardziej rozmyte, a plan zaczął przypominać drużynę, która chce, ale nie potrafi. Mallorca potrafiła w odpowiednim momencie schłodzić mecz.

Jeśli jednak ktoś próbował do ostatniego tchu, to Valencia – jeszcze dwukrotnie po stałych fragmentach była blisko zwycięstwa. Los nie chciał jednak, by Valencia „zjadła winogrona” przy smaku wygranej – jakby był to rodzaj kary za odrobinę konformizmu. Z końcowym gwizdkiem przyszło tylko jedno oczko: niewystarczające pod każdym względem i zostawiające realną możliwość, że Valencia zakończy 2025 rok w strefie spadkowej, tak jak w 2024.

0 0 głosy
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Informacje zwrotne Inline
Wyświetl wszystkie komentarze
LimaK
LimaK
11 dni temu

Tak jakoś od 30 do 65 minuty meczu, Valencia totalnie zdominowała Mallorcę, aż miło się to oglądało.
Szkoda tylko, że z tylu akcji, “Los Ches” potrafili zdobyć tylko jedną bramkę, bo w tym meczu po prostu zasłużyli na zwycięstwo kilkoma bramkami.
Niestety Valencia ma problem ze skutecznością od początku sezonu i nad tym muszą koniecznie popracować.

EverBanega87
EverBanega87
11 dni temu

Brakuje klarownych sytuacji, gra jest bardzo szarpana i opiera się na indywidualnych wejściach, brak schematów w ofensywie.

los ches
los ches
10 dni temu

Zejście Urginica i wejście Guerry oraz Ramazieniego pogrzebało szansę na 3 pkt. Obaj zawodnicy nic nie wnieśli do gry. Gra siadła, a nawet Mallorca delikatnie zaczęła atakować i przy odrobinie pecha mogłoby się skończyć 1-2.
Widać, że drużyna mentalnie dobrze stoi, ale wciąż wiele wymaga poprawy.

3
0
Będę wdzięczny za komentarze.x