Mestalla uwalnia to, co najlepsze w Valencii (3-0)

  • Dublet Hugo Duro i uderzenie Javiego Guerry to było zbyt wiele dla Atlético, które nie miało żadnych szans w starciu z Nietoperzami na Mestalla.

Wielkość to magia budowana przez dekady, a wielkość drużyny takiej jak Valencia jest bardzo trudna do wyeliminowania, nawet z kiepskim zarządem na barkach. W dniu, w którym Mestalla znów wypełniła się po brzegi kibicami, a trybuna Mario Alberto Kempesa odzyskała swój kolor po czteromeczowym zakazie, Valencia, nieprzewidywalna jak mało kto, zdominowała i rozgromiła bezradne Atletico Madryt. Zwycięstwo jest jak gorąca herbata przy kominku, gdy na zewnątrz trwa burza, jaką przeżywają kibice Los Che.

Mestalla po raz kolejny zareagowała, gdy drużyna najbardziej tego potrzebowała. Przyjęcie drużyny, która potrzebowała zwycięstwa tak bardzo, jak głodny człowiek jedzenia, aby uniknąć pierwszego kryzysu w sezonie, było zaraźliwe dla graczy Rubéna Barajy. Pierwsze minuty były preambułą do scenariusza, który miał nastąpić w pierwszej połowie: dumna Valencia, z nastawieniem i odwagą, by grać jeden na jednego z gigantem takim jak Atleti. Plan zaczął przynosić owoce bardzo wcześnie. Już w piątej minucie meczu Hugo Duro wpakował piłkę do siatki po dośrodkowaniu Sergiego Canósa, dla którego była to pierwsza asysta w tym sezonie.

Jakby nie było, najmłodsza i najbardziej niedoświadczona drużyna w Primera División, Valencia perfekcyjnie zarządzała swoją przewagą. Minuty mijały, a poczucie totalnej dominacji było całkowite: precyzyjne podania w środku pola, defensywa i atak… To był dzień Valencii. W rzeczywistości najgroźniejsze szanse miały czarno-biały odcień. Jedyną szansą Atleti, nawet nie groźną, był strzał Marcosa Llorente ze skraju pola karnego, który minął lewy słupek Gruzina.

Hugo Duro, skuteczny przed bramką

Wydawało się, że jedynym zdolnym do tego był Hugo Duro, dotknięty magiczną różdżką i odnajdujący szczęście, którego tak bardzo brakowało mu w ostatnich miesiącach w klubie. „Dziewiątka” została uwolniona i pokazała wszystkie szwy obrony Czerwono-Białych, nawet podczas szybkiego biegu, gdzie teoretycznie Hugo prezentuje się słabiej. Akcja rozpoczęła się od świetnego odzyskania piłki przez Pepelu, który szybko zagrał do Frana Péreza. Syn Rufete, byłego piłkarza Valencii, przedryblował przeciwnika jak swego czasu jego ojciec mijał rywali i zagrał bardzo dobrą piłkę, z którą jeszcze lepiej poradził sobie Hugo Duro: utrzymał się przy piłce, złotym zwodem posadził Savicia i pokonał Oblaka. Znakomita gra i różnica powiększyła się w połowie meczu do 2-0.

El Cholo w obliczu fatalnej gry swego zespołu w połowie meczu dokonał zmian w składzie. Weszli Correa, który bardzo dobrze radzi sobie na Mestalla oraz Molina i wraz z Galánem, który zastąpił przed przerwą Lemara, który doznał kontuzji, nieco zmienili oblicze drużyny ze stolicy Hiszpanii. Atletico zaczęło siać postrach w drużynie gospodarzy: Galan wychodził do przodu na skrzydle, Llorente powoli odnajdywał się w drugiej linii, Morata zaczął odżywać na boisku… Ale obrona Barajy była w dniu dzisiejszym murem nie do przebicia. Giorgi, niewiele mając do interweniowania, również robił to z powodzeniem.

Javi Guerra — skazany na wspaniałą bramkę.

Krok naprzód rywala nie przyćmił Valencii, która pokazała dominację w wielu innych rejestrach, by dalej wyrządzać szkody i przedłużyć imprezę, która zaczęła żyć na Mestalla. Stadion eksplodował po raz kolejny, tym razem za sprawą jednej z perełek, która coraz bardziej staje się rzeczywistością, podczas gdy wciąż jest obiecującym 19-latkiem. Javi Guerra przejął piłkę na skraju boiska, wykorzystując swój wyjątkowy, niszczycielski krok, wyciął przeciwnika i umieścił piłkę poza zasięgiem Oblaka, który po raz kolejny został pokonany przez zawodnika gospodarzy. Gol wychowanka był doskonałą migawką tego, kim jest jako gracz: inteligencji, siły fizycznej i jakości. Ta bramka całkowicie zabiła zapał piłkarzy z Madrytu i już do końca meczu nie potrafiła wrócić do gry.

Druga połowa minęła z poczuciem, że Atlético nie wierzyło w odrobienie strat. To nie był ich dzień, ale był to dzień Valencii. Jej piłkarze grali mądrze, kontrolowali spotkanie, a gdy trzeba było to przypominali drużynie Argentyńczyka, że nadal są zainteresowani atakiem, aby podwyższyć prowadzenie. Świetne zawody rozegrał Mosquera. Zawodnik nie był pod wpływem nerwów i nie zaoferował żadnych pęknięć. Tak jak on tak i cała Valencia dała z siebie wszystko i przekonująco dowiozła cenne zwycięstwo. 3-0 i trzy punkty, które smakują o wiele bardziej niż zwykle: ze względu na siłę rywala, na sytuację w tabeli, na wynik, piękną grę i przerwanie najdłuższej passy bez zwycięstwa nad rywalem. To było piękne popołudnie i oby takich meczów i takich dni w wykonaniu Nietoperzy jak najwięcej.