Peter Lim to sportowa śmierć
- Meriton zamienił Valencię w najgorszą drużynę LaLigi.
- Kibice wybuchli przeciwko właścicielowi i jego zarządowi przed, w trakcie i po meczu. Sytuacja jest krytyczna.
Mestalla nie wytrzymuje już tej nędzy. Kibice Nietoperzy eksplodowali wczoraj przeciwko Peterowi Limowi – i to nie bez powodu. Protesty rozpoczęły się jeszcze przed haniebną porażką z Las Palmas, trwały podczas meczu, a po jego zakończeniu napięcie tylko narastało. Główny akcjonariusz zniszczył wszystko. Singapur zamienił Valencię w najgorszy zespół hiszpańskiej LaLigi. Nie ma trzech gorszych drużyn. Nawet jednej. Zespół Rubéna Barajy kończy dziesiątą kolejkę mistrzostw na ostatnim miejscu w tabeli z zaledwie 6 punktami na 30 możliwych. Ostatnia pozycja na koniec października – trudno upaść niżej. A jednak drugi w historii spadek do drugiej ligi zagraża bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Sytuacja wygląda tragicznie. Meriton to sportowa śmierć. Dramat.
Mestalla nie zasługuje na takie upokorzenie. Wczoraj, stare Koloseum było świadkiem upadku Valencii, która dryfuje ku nicości, stając się ofiarą zaniedbania i braku inwestycji ze strony właściciela. Sytuacja wymknęła się spod kontroli zarówno na boisku, jak i poza nim. Kibice Valencii protestowali nie tylko przed meczem, ale również przez cały jego czas. Od pierwszej do ostatniej minuty stadion wrzał, kierując gniew przeciwko Meriton i jego zarządowi.
Niektórzy kibice nie wytrzymali upokorzenia i opuścili stadion po trzecim golu Kanaryjczyków. Inni wstawali z trybun, wskazując palcem na lożę VIP-ów. Skandowane hasła nie ograniczały się tylko do „Peter, wynoś się!”. Valencianismo domagało się zmian: „Zarząd, do dymisji!”. Po meczu protesty przeniosły się na Avenidę de Suecia, gdzie policja ustawiła kordon wokół głównego wejścia na stadion. Wśród skandowanych haseł słychać było: „Nie wyjdziecie!” oraz „Mestalla, obudź się, to jest gówno”. Policja narodowa ostatecznie interweniowała, rozpędzając fanów, którzy czekali na zawodników przy parkingu, co doprowadziło do smutnych scen – wokół stadionu płonęły kontenery.
Zespół również nie został oszczędzony. Zniszczenia dokonane przez Petera Lima ponownie wznieciły napięcia na Mestalla, podważyły pozycję Rubéna Barajy jako trenera i skoncentrowały uwagę na jego zawodnikach. Wczoraj drużyna została pożegnana pierwszymi gwizdami w tym sezonie, mimo że piłkarze próbowali oklaskami podziękować kibicom za wsparcie. Sytuacja wygląda coraz gorzej.
Valencia jest skazana na rozgrywanie „finałów” do końca sezonu. Wczoraj przegrała z rywalem, który dotąd nie odniósł żadnego zwycięstwa i przeżywał najgorszą serię w swojej historii w pierwszej lidze. Nawet Las Palmas wywiozło trzy punkty z Mestalla. Smutna rzeczywistość Valencii polega na tym, że każdy, nawet najsłabszy przeciwnik, staje się dla niej wyzwaniem. To efekt decyzji Lima, który sprzedawał kluczowych zawodników i marnował okienko transferowe za okienkiem.
Kalendarz nie daje wytchnienia – w ciągu najbliższych dwóch kolejek Valencia zmierzy się z Getafe José Bordalása na Coliseum Alfonso Pérez (niedziela, 27 września) i Realem Madryt na Mestalla (sobota, 2 listopada). Sezon wydaje się nie mieć końca, choć dopiero jest połowa października. Jedyną iskierką nadziei wczorajszego wieczoru był powrót na boisko José Luisa Gayi po pięciu miesiącach przerwy, uświetniony asystą przy golu. Jednak sam kapitan to za mało. Strach pomyśleć, co będzie dalej.
Zarządzanie klubem to jedno, ale jest jeszcze kwestia natury sportowej. Niektórzy piłkarze popełniają katastrofalne jak na ich doświadczenie błędy( powinni cofnąć ich na trening kilka akademii wstecz). Z całym szacunkiem Baraja już nad tym nie panuje. Błędna filozofia gry, gdzie przy 1 do 0 drużyna się cofa, zamiast atakować dalej. Treningi nie są chyba prawidłowe. Przydałby się fachowiec, który by to wszystko u podstaw poukładał ( żeby nie było “amatorszczyzny”).
Nic dodać, nic ująć. Sama prawda.
El Copyto.