Upadek defensywy Valencii CF
- Polityka transferowa wzmocnień w obronie od lat jest papierkiem lakmusowym kondycji sportowej klubu w „erze Meriton”.
- W ostatnich pięciu latach drużynę ratowały resztki jakości z poprzedniego projektu i wychowankowie, ale najnowsze sprzedaże zostawiły dziurę, której nie da się zignorować: trzeba sprowadzić obrońcę z prawdziwego zdarzenia.
Istnieje wiele wskaźników obrazujących sportowy upadek, w jaki Meriton Holdings wpędził Valencię CF. Spadek pozycji w tabeli, brak europejskich pucharów (a co za tym idzie wypadnięcie z rankingu UEFA), ograniczone przychody – wszystko to jest konsekwencją celowej polityki dezinwestycji, która szczególnie dotknęła obsadę środka obrony.
Projekt, który zaczynał się od Nicolása Otamendiego i Shkodrana Mustafiego – duetu kosztującego blisko 20 mln euro, dziś opiera się na jednym wielkim talencie z akademii, Césarze Tárredze, podczas gdy dwaj inni wychowankowie o ogromnym potencjale – Yarek Gasiorowski i Cristhian Mosquera – odeszli w ostatnich dniach do klubów z Ligi Mistrzów.
Od inwestycji po minimalizm
Przez całą dekadę wydatki na solidną parę stoperów były termometrem zdrowia projektu sportowego. Pięć lat temu Valencia przestała inwestować, opierając się wyłącznie na sprzedaży wychowanków z Paterny i piłkarzy sprowadzonych jeszcze za czasów Marcelino, Mateu Alemany’ego i Pablo Longorii. Klub zaczął sprowadzać zawodników wypożyczonych lub za symboliczne kwoty, co doprowadziło do systematycznej utraty jakości.
Dziś Carlos Corberán oczekuje, że klub w końcu sprowadzi obrońcę z poziomu pierwszego składu, podczas gdy Cenk Özcacar i Eray Cömert – dwaj zawodnicy praktycznie skreśleni – mają rywalizować o rolę czwartego stopera.
Od Otamendiego do… Aderllana Santosa
„Era Meriton” zaczynała się od jednej z najsolidniejszych par w ostatniej dekadzie. Otamendi został jednak szybko sprzedany do Manchesteru City, a w jego miejsce sprowadzono Aymena Abdennoura (ponad 20 mln euro) – zawodnika, który błyszczał we Francji, lecz w Walencji się nie sprawdził. Jeszcze gorszy był Aderllan Santos, za którego zapłacono 9 mln euro, co pokazywało, jak duży wpływ miał Jorge Mendes na decyzje sportowe.
Renesans Marcelino
Klub, który wciąż jeszcze inwestował, sprowadził Ezequiela Garaya, kluczowego dla Valencii w sezonie na stulecie klubu, oraz Eliaquima Mangalę, który – mimo że tylko wypożyczony – rozegrał znakomity sezon. Potem przyszedł projekt Mateu + Marcelino, a wraz z nim Gabriel Paulista i Jeison Murillo – zawodnicy doświadczeni na poziomie europejskim. Wtedy Valencia wróciła na szczyt: dwukrotnie zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów i wygrała Puchar Króla.
W drugim sezonie Murillo zastąpił Mouctar Diakhaby, za którego również zapłacono solidną sumę (12 mln euro). Z wyjątkiem roku Celadesa francusko-gwinejski obrońca dawał Valencii sporo jakości.
Od Garaya do „low cost”
Gdy Meriton rozmontował projekt Marcelino, klub przeszedł na politykę „low cost”, nie przedłużając nawet kontraktu z kontuzjowanym Garayem. Od tego momentu obrona była oparta wyłącznie na Paulista + Diakhaby – piłkarzach sprowadzonych przez poprzednich menedżerów – i pojedynczych ruchach jak Omar Alderete, który mimo świetnego sezonu z Bordalásem nie został wykupiony za 9 mln.
„Era Corona” zaczęła się od Francisco Ferro, który nie prezentował godnego poziomu na LaLigę. Javi Gracia wolał stawiać na Hugo Guillamóna niż na Portugalczyka. Potem przyszły dwa nazwiska: Eray Cömert (kupiony za mniej niż milion) i Omar Alderete (wypożyczenie z opcją wykupu). Szwajcar nie spełnił oczekiwań i ostatni sezon spędził w Valladolid – jednym z najgorszych zespołów w historii ligi. Paragwajczyk był rewelacyjny, ale klub odmówił wykupu, pokazując jasno, że nie zamierza inwestować.
W jego miejsce sprowadzono Cenka Özcacara, dużo słabszego od Alderete, a także postawiono na debiutującego Mosquerę. Paradoksalnie klub nie zdecydował się na wykupienie sprawdzonego obrońcy za 9 mln, ale wydał 5 mln na Özcacara, który nie był w stanie być kluczowy nawet w Valladolid.
Ratunek z Paterny
Podczas gdy drużyna słabła i dwukrotnie balansowała na granicy spadku, klub zdecydował się nawet oddać Gabriela Paulistę za darmo, by uniknąć przedłużenia jego umowy. Jedynym ratunkiem była odpowiedzialność Diakhaby’ego i przełom wychowanków. Rubén Baraja zaufał Mosquerze i Tárredze, gdy klub odmówił inwestycji – i obaj się wybronili, stając się reprezentantami Hiszpanii U-21 i kandydatami do wielkiej kariery.
Ale przy Meritonie trudno zrobić karierę w Valencii. Yarek już jest w Eindhoven, bo klub nie miał dla niego planu. Mosquera, który wchodził w ostatni rok kontraktu, odejdzie do Arsenalu za mniej niż 20 mln. Pozostał Tárrega – najlepszy stoper poprzedniego sezonu – czekający wraz z Diakhabym na partnera o realnej jakości.
I co dalej?
Jeśli Valencia chce wrócić do Europy, musi wreszcie zrobić poważny transfer na środek obrony. Po odejściu Mosquery i Yarka nie ma już miejsca na półśrodki. Pytanie brzmi:
Czy klub odważy się na inwestycję, czy pozostanie przy swojej ryzykownej polityce minimalnych kosztów?
Valentin Gomez z Velez. To mógłby być strzał w 10. Następca genialnych Ayali i Otamendiego.