Valencia czerwoną latarnią LaLigi po porażce z Las Palmas 2-3

- Po pierwszych 20 minutach, które dawały powody do optymizmu, Valencia znów nie sprostała oczekiwaniom i przegrała „finał” z Las Palmas, co zepchnęło ją na ostatnie miejsce w tabeli Primera División.
Trudno to wyrazić, ale Valencia CF obecnie pokazuje wszystko to, co charakteryzuje drużynę skazaną na spadek. Zespół wciąż prezentuje fatalną grę – brak celności pod bramką, brak solidności w obronie, a do tego nic nie wychodzi. W poniedziałek na Mestalla, ostatnie w tabeli Las Palmas odrobiło stratę po wczesnym golu Pepelu z rzutu karnego, uruchamiając wszelkie możliwe alarmy w Walencji. Peter Lim pogrążył Valencię w sportowej przeciętności, a widmo spadku coraz częściej nawiedza sny kibiców.
To był „finał” w 10. kolejce ligi, a Mestalla miała odpowiednią atmosferę. Zawodnicy Valencii wiedzieli, że zmierzą się z jedynym zespołem, który zdobył mniej punktów w LaLiga. Zdeterminowani, by zdobyć trzy punkty, piłkarze Rubéna Barajy wyszli na boisko w pełni świadomi stawki i dominowali od pierwszych minut. Już w pierwszej akcji Valencia zagroziła rywalowi, ale ostateczne podanie nie przyniosło sukcesu. Odbitą piłkę na skraju pola karnego przejął Sergi Canós, który nadal zmaga się z problemami z celnością.
Pierwsze 20-25 minut meczu to obraz naciskającej Valencii, która całkowicie zdominowała Las Palmas. Goście nie potrafili ani wyprowadzać piłki, ani skutecznie bronić się przed atakami gospodarzy. Po kilku minutach presji Valencia wreszcie przerwała serię trzech meczów bez gola, dzięki ewidentnemu faulowi Campañy na Enzo Barrenechei. Campaña mógł nawet zobaczyć czerwoną kartkę, ponieważ uniemożliwił Argentyńczykowi strzał do pustej bramki, ale Gil Manzano ograniczył się do żółtej kartki. Pepelu pewnie wykorzystał rzut karny, wyprowadzając drużynę na prowadzenie.
Valencia nie zwalniała tempa i miała kolejne szanse, by zdobyć drugiego, trzeciego, a nawet czwartego gola. Brak skuteczności jednak wciąż budził niepokój. Dani Gómez zmarnował sytuację sam na sam, a Ro Abajas nie trafił w dobitkę. Chwilę później Pepelu mógł zdobyć drugą bramkę po odbiorze piłki w wysokim pressingu, ale jego strzał został obroniony. Najlepszą okazję miał Thierry, który po jednej ze swoich akcji znalazł się sam na sam z Cillessenem po podaniu Canósa, ale uderzył piłkę wprost w holenderskiego bramkarza.
Zmarnowane szanse miały swoje konsekwencje, a piłkarska zasada o niewykorzystanych okazjach dała o sobie znać. Zamiast zwiększenia prowadzenia, Valencia zaczęła opadać z sił, a Las Palmas zdobywało teren. Brakowało stabilności w defensywie, co goście wykorzystali. Januzaj otrzymał piłkę na prawej stronie, ściął do środka i oddał strzał, który Mamardashvili odbił niepewnie. Na dobitkę czekał już Álex Muñoz, zupełnie niepilnowany. Valencia straciła prowadzenie tuż przed przerwą, jak to już wielokrotnie zdarzało się w tym sezonie.
Po przerwie sytuacja tylko się pogorszyła. Dominacja i ataki, które wcześniej ożywiały kibiców, stały się przeszłością, a to Las Palmas było bliżej zdobycia gola. W końcu się udało. Fatalna defensywa Valencii dała się ponownie zaskoczyć. Januzaj podał do Campañi, a ten dograł do Fabio Silvy, który bez problemu pokonał Mamardashviliego. 1-2, a cierpliwość Mestalla się wyczerpała.
Wszystko szło źle.
Baraja próbował ożywić zespół zmianami, na boisko wrócił José Luis Gayà, ale nawet to nie przyniosło efektu. Na domiar złego, Pepelu dostał czerwoną kartkę za udział w bójce po faulu na Gayi. Gil Manzano uznał, że zawodnik był zbyt agresywny, i bez wahania go wyrzucił. Valencia przegrywała z bezpośrednim rywalem, grała fatalnie i była w osłabieniu.
Mimo gry w dziesiątkę, Nietoperze mieli jeszcze jedną szansę. Fatalne podanie od Moleiro pozostawiło Hugo Duro i Javiego Guerrę samych przed Cillessenem, ale strach opanował „9”, który zamiast strzelać, podał zbyt słabo do Guerry i okazja przepadła. W kolejnej akcji Moleiro przypieczętował wynik na 1-3, wywołując jedne z największych gwizdów ostatnich lat na Mestalla.
W doliczonym czasie César Tárrega zmniejszył straty po dośrodkowaniu Gayi, ale Valencia, choć rzuciła się do ataku, nie zdołała uratować remisu, na który i tak nie zasługiwała. Zakończyła się kolejna upokarzająca porażka, która stawia drużynę w bardzo trudnej sytuacji. Po 10 meczach Valencia jest najgorszym zespołem w Primera, zarówno pod względem punktów, jak i wrażeń.
Nie mam pojęcia jakim cudem Valencia przegrała u siebie z ostatnią (niestety już nie) drużyną w tabeli…
Drużyna zaczęła świetnie.
Chciałbym widzieć częściej Valencię grającą z takim zaangażowaniem jak w pierwszych 15 minutach meczu.
Niestety później wszystko musiało się spie***lić.
Valencia nie potrzebnie się cofnęła.
Sędzia też chyba zwariował z tymi żółtymi kartkami w pierwszej połowie.
Czułem, że któryś piłkarz Valencii wyleci w drugiej połowie i niestety sprawdziło się.
Ciężko będzie bez wzmocnień w okienku zimowym…
Brak nam dokładnego podania, które wypracowuje gola. Podajemy w pole karne, ale bez patrzenia, gdzie jest najlepsza opcja. Wrzucamy bo może gdzieś właściwie trafi. Chyba nie widziałem np. u Riojy jakiejś dokładnie podanej piłki.
Tak samo sytuacja Thierryiego. Gdyby solidnie przymierzył, a nie praktycznie w bramkarza to byśmy mieli 2:0 i z górki. Podobnie było trochę wcześniej ze strzałem Dani Gomeza. To są takie niuanse, które składają się na końcowy efekt.
Niestety, ale nie mamy solidnej obrony. 2-ga bramka to kryminał; gdzie byli nasi obrońcy?
Można by tak wiele pisać, ale jestem załamany …
Nie ulega wątpliwości, że świetnie zaczęliśmy, świetnie się to oglądało, ale mecz trwa 90 min., a nie 20. Trzeba umieć rozegrać cały mecz. Najgorsze jest to, że naprawdę mamy dobry skład, dość wyrównany i spokojnie powinnyśmy być w środku tabeli, ale ten trudny kalendarz chyba dobił do końca nasze morale i trudno będzie teraz się podnieść.
Myślałem, że ruszymy w górę od wczoraj, ale zaprzepaściliśmy szansę. Oczywiście jak zwykle wszyscy przełamują się na Valencii