Mendizorroza i Gil Manzano gaszą europejskie marzenia Valencii (1-0)
- Nieudana taktyka Valencii, która rozegrała najgorszy mecz od miesięcy, oraz potrzeba bycia w centrum uwagi u arbitra przerwały serię meczów bez porażki i mocno skomplikowały walkę o miejsce w pierwszej ósemce.
VAR stracił resztki wiarygodności, które jeszcze posiadał — a nie było ich dużo. Z kolejki na kolejkę system ten zawodzi przez niekompetencję sędziów, a tym razem to Valencia musiała zapłacić za fatalny poziom hiszpańskiego arbitrażu. Gil Manzano, wyraźnie znudzony drugą połową meczu bez większych emocji między Alavés i Valencią, postanowił ubarwić spotkanie, dyktując rzut karny z niczego — i mimo że koledzy z VAR-u próbowali uchronić go przed kompromitacją, on podtrzymał swoją decyzję po obejrzeniu powtórki. Gol Joana Jordána z jedenastu metrów przypieczętował porażkę Valencii, która wcześniej sama sobie zaszkodziła złym ustawieniem – zwłaszcza nieudanym duetem napastników i bezproduktywnym środkiem pola.
Mendizorroza nigdy nie była łatwym terenem, tym bardziej gdy Deportivo Alavés czuje na karku oddech spadku. Valencia, niepokonana od dziesięciu kolejek, przystąpiła do meczu osłabiona brakiem Foulquiera, Almeidy i – przede wszystkim – Javiego Guerry. Carlos Corberán postawił na ustawienie 4-4-2 z Rafa Mirem obok Hugo Duro w ataku, licząc na większą obecność pod bramką rywala. Jednak to gospodarze od razu przejęli kontrolę nad środkiem pola. Antonio Blanco, Guevara i Guridi, wspierani przez Aleñę, całkowicie zdominowali Pepelu i Barrenecheę, którym ewidentnie brakowało wsparcia ze strony Guerry.
Alavés nadawał ton wydarzeniom przez niemal całą pierwszą połowę. Giorgi Mamardashvili, który był najlepszym zawodnikiem Valencii w tej części spotkania, uratował drużynę w 15. minucie kapitalną interwencją po strzale głową Guridiego. Chwilę później Tenaglia próbował zdobyć jedną z bramek kolejki, uderzając z dużej odległości. Piłka odbiła się i przeszła przez gąszcz nóg, czym zmyliła Gruzina – ten jednak w ostatniej chwili zdołał ją opanować. Valencia próbowała się otrząsnąć, ale napędzani strachem przed spadkiem gospodarze nie pozwalali jej złapać oddechu. Aleñá z rzutu wolnego celował w okienko, lecz piłka trafiła wprost w ręce czujnego Mamardashvilego, który powoli żegna się z Valencią tak, jak na to zasłużył – będąc jej opoką.
Przez pierwsze 25 minut to Alavés dominowało zarówno w posiadaniu piłki, jak i w stwarzanych okazjach. Corberán musiał zareagować. Rafa Mir zaczął cofać się głębiej, by pomóc środkowi pola, choć nie przełożyło się to na realne zagrożenie pod bramką rywala. Mir to jednak ani Guerra, ani Almeida. Mimo to wystarczyło, by nieco ograniczyć napór gospodarzy, którzy w końcówce pierwszej połowy nieco spuścili z tonu. Wtedy pojawiła się szansa dla Valencii – głównie za sprawą akcji prawą stroną z udziałem Barrenechei i Diego Lópeza. Ten drugi, w dobrej pozycji przed polem karnym, zbyt długo zwlekał z decyzją, czy strzelać, czy podawać – i okazja przepadła. Po słabej połowie w wykonaniu Valencii, ale mimo wszystko przy bezbramkowym remisie, obie drużyny zeszły do szatni.
Po przerwie głównym celem Valencii było odzyskanie kontroli w środku pola i ustabilizowanie defensywy – i to się udało. Gra obronna wyglądała znacznie lepiej, ale ofensywa nadal nie funkcjonowała. Brak Javiego Guerry i Almeidy dawał się we znaki, a ustawienie z dwoma napastnikami się nie sprawdziło. Corberán – coraz bardziej poirytowany – zmienił ustawienie. Sadiq zastąpił Hugo Duro, a Iván Jaime pojawił się za Diego Lópeza, by wzmocnić połączenie pomiędzy liniami. Zmiany nie przyniosły jednak efektu – to był po prostu dzień, w którym nic nie wychodziło.
Gil Manzano w roli głównej
Gdy mecz był w najbardziej spokojnej fazie, a okazji strzeleckich brakowało, sędzia Gil Manzano postanowił zostać bohaterem popołudnia. Przy dośrodkowaniu z rzutu wolnego w pole karne, Mamardashvili wyszedł do piłki, chcąc ją wybić pięścią – spudłował i przypadkowo wpadł na Santiago Mouriño, który upadł na murawę. Arbiter najpewniej uznał, że gruziński bramkarz uderzył obrońcę Alavés w głowę, i wskazał na jedenasty metr. VAR szybko wezwał go do monitora, by ocenił sytuację raz jeszcze i – być może – zmienił kontrowersyjną decyzję. Jednak w swoim stylu, pełnym pychy i uporu, Gil Manzano podtrzymał pierwotny werdykt. Joan Jordán nie zmarnował rzutu karnego i Alavés objęło prowadzenie 1:0.
Valencia, zmuszona do odrabiania strat, sięgnęła po kolejne zmiany. Na boisku pojawili się Fran Pérez, Canós i Aarons, jednak nie zdołali odmienić losów spotkania. Jedyna groźna akcja Valencii wyszła spod nóg Frana. Dobrze zagrał z Ivánem Jaime, który po szybkim rozegraniu miał szansę na strzał z pola karnego, ale jego uderzenie lewą nogą było zbyt lekkie i pewnie złapał je Antonio Sivera.
Końcówkę spotkania Alavés rozegrało perfekcyjnie – nie spieszyło się, nie ryzykowało, nie traciło głowy. Zespół Coudeta nie musiał nawet wspinać się na wyżyny, bo trafił na najsłabszą wersję Valencii od długiego czasu – niepewną w defensywie, bezradną w ataku. To, w połączeniu z kuriozalną decyzją Gil Manzano, zakończyło serię dziesięciu spotkań bez porażki. Co gorsza, na dwie kolejki przed końcem sezonu, szanse na europejskie puchary drastycznie stopniały.
No cóż…
Słaby był to mecz.
No i dobrze. Po co nam te puchary.
Tylko byłyby z tym kłopoty.
Nie będzie pucharów nie będzie szerszej promocji klubu, nowych sponsorów etc. Szkoda ja się zawiodłem. Jestem wiernym fanem Valencia i nie rozumiem, dlaczego klub odpuścił to spotkanie. To nie była ta Valencia, którą chcemy oglądać. Jedynie Mamardashvili zagrał na poziomie. Dlaczego nie grał Sadiq od początku? Była szansa, żeby dać wiecej radości kibicom. Szkoda.